Polsko – polska wojenka przybiera na sile. Oliwy do ognia dolewają żurnaliści nakręcani przez swoich mocodawców (w wielu przypadkach niepolskich).
Propagandowo-polityczna degrengolada uprawiana przez dziennikarzy tzw. głównego nurtu oparta jest na wybiórczym – tendencyjnym przekazie informacyjnym oraz wykorzystywaniu w mediach wybranej grupki tych samych komentatorów i polityków, którzy mówią i piszą to, czego moderatorzy programów radiowo-telewizyjnych oraz wydawnictw papierowych od nich oczekują i na co pozwalają. Cała ta propagandowa papka jest paplana (powtarzana i powielana) tak często i tak nachalnie, iż zainicjowane przez medialnych władców pranie mózgów telewidzów, radiosłuchaczy i czytelników okazuje się w wielu przypadkach skuteczne i niestety bardzo szkodzące Polsce, także poza jej granicami.
Już sama zapowiedź debaty o polskim piekiełku w Europarlamencie jest wiadomością upokarzającą i zniekształcającą wizerunek naszego kraju na świecie. Mówi się, że Unia Europejska to wielka, oparta na wzajemnym szacunku i zaufaniu rodzina. Czy tak jest w istocie?, skoro Niemiec Martin Schulz (przewodniczący Parlamentu Europejskiego) bez skrupułów „robi nam koło pupy”. Posiadając ułomną wiedzę o politycznych sporach nad Wisłą (wiedzę powierzchowną – medialną), bezkrytycznie stwierdza, że: „wydarzenia w Polsce mają charakter zamachu stanu i są dramatyczne”. Cóż można w obliczu takiej głupoty powiedzieć? Dramatem są pan Schulz i jego science fiction słowa o Polsce. Czy wypowiedział je przypadkowo, czy wręcz przeciwnie?
Szef PE rzucił w nas błotem. I trudno je będzie zmyć skoro, ku uciesze Martina Schulza, obrzucają się nim także obrzuceni. Żenuje m.in. radiowa wypowiedź byłego ministra (MON) Tomasza Siemoniaka, który a propos zwołanej na 19 stycznia 2016 r. debaty w Parlamencie Europejskim, na której ma być omawiana sytuacja w Polsce powiedział, że jest ona organizowana w dobrej wierze przez ludzi, którzy martwią się o Polskę. Wzruszająca troska, doprawdy. Dodajmy, że kiedy na konferencji przewodniczących Europarlamentu zapadała decyzja za debatą o Polsce, nasi europarlamentarzyści z PO i SLD nie sprzeciwili się. I cóż z tego, że szef polskiego MSZ Witold Waszczykowski stwierdził, iż: „Słowa Schulza były skandaliczne”. Pomówienie poszło w świat, pan Schulz przepraszał nie będzie, a debata w Brukseli, ingerująca bezzasadnie w wewnętrzne sprawy Polski, odbędzie się.
I jeszcze jedno. „Zdumiewa”, że rodzime media (z wyjątkiem kilku) zachowały i nadal zachowują tutaj zadziwiającą powściągliwość (lakoniczne informacje, niemal zero komentarzy w obronie autorytetu Polski). Dlaczego? Może odpowiedź tkwi w opracowaniu Pawła Grzegorczyka z Klubu Jagiellońskiego. Jak pisze jego autor, tylko Wydawnictwo Bauer z Hamburga jest w Polsce właścicielem 39 czasopism sprzedawanych w nakładzie blisko 250 milionów egzemplarzy. Stanowi to jedną trzecią udziału w „naszym” rynku prasowym. Czyli wszystkie polskie wydawnictwa razem wzięte, mają mniejszą kontrolę nad prasą w Polsce, niż jeden wydawca niemiecki. Ponadto, jak pisze Paweł Grzegorczyk, poza hamburskim Bauerem kolejne 16 procent polskiego rynku prasowego jest w rękach wydawnictwa Ringiem Axel Springer („Fakt”, „Newsweek Polska”, „Przegląd Sportowy”). Niemcy przejęli również prasę lokalną (Polska Press – Verlagsgruppe Passau). Np. w pomorskiem zawiadują „Dziennikiem Bałtyckim”. Radio RMF FM też jest własnością Niemców (28% udziału w polskim rynku radiowym).
Jaką zatem rolę odgrywają dziennikarze Polacy we własnym domu? Wielu z nich się „skur … tyzanowało” – za niemieckie pieniądze.
Piotr Cackowski
Kurtyzany – prostytutki (…) pozostające na utrzymaniu możnych kochanków (Wikipedia)