W spocie wyborczym Bronisława Komorowskiego postać Andrzeja Dudy przeistacza się w Jarosława Kaczyńskiego. Naiwna komputerowa transformacja okraszona została złowrogą ścieżką dźwiękową. Cel manipulacji był oczywisty. Zniechęcić, a nawet przestraszyć elektorat krakowianina. „To nie sen, to rzeczywistość” grzmiał lektor. I co? I pudło. Totalna porażka autora spotu. Permanentnie, bezpardonowo atakowany Andrzej Duda wygrał pierwsze rozdanie.
Dlaczego przypomniałem akurat ten spot? Bo ukazał się kolejny numer Newsweeka, w którym nadnaczelny nadredaktor Tomasz Lis posługuje się tym samym prymitywnym chwytem. Na okładce swojej gazetki umieszcza fotomontaż, będący niemal kopią przesłania spotu. Na zdjęciu spod maski Andrzeja Dudy wyłania się twarz Jarosława Kaczyńskiego. Zbieg okoliczności, przypadek?
I tym razem Tomasz Lis nie przechytrzył lisa. Agitując za Bronisławem Komorowskim, przysłużył się … Andrzejowi Dudzie.
I jeszcze jedno. Ostatni numer Newsweeka kolportowano, kiedy nie były znane oficjalne wyniki wyborów. Tomasz Lis zagrał więc w ciemno. Wydrukował prokomorowską okładkę, bo był przekonany o przegranej kandydata z Krakowa. Pomylił się, a w konsekwencji, jako prześmiewca Andrzeja Dudy, ośmieszył samego siebie.
Piotr Cackowski
P.S.
W jednym z artykułów (http://www.piotrcackowski.pl/?p=1076) napisałem: Na ulicznym billboardzie: „Tomasz Lis na żywo”. Na „pasku” w kadrze telewizyjnego serialu „M jak miłość” zapowiedź: za chwilę „Tomasz Lis na żywo”. Po kilku minutach leci czołówka programu z tytułem: „Tomasz Lis na żywo”. I wreszcie następuje wejście smoka, żywego Tomasza Lisa, w studyjnej scenografii zdominowanej przesadzistym napisem, a jakże by inaczej, „Tomasz Lis na żywo”. Na tym nie koniec. Żywy Tomasz Lis oznajmia na żywo: witam państwa w programie „Tomasz Lis na żywo”. Wygląda na to, że wkrótce usłyszymy na żywo: to było ostatnie wydanie programu „Tomasz Lis na żywo”. Dlaczego?